Powrót do bloga

Skarpetki obrysowane kredą. Serialowy przewodnik kanapowego detektywa

30 cze 2021 | 0 komentarzy | przez Many Mornings

Powiedzieć, że ostatnimi laty seriale awansowały na nowe artystyczne pozycje, to jak nic nie powiedzieć. Trudno zadowolić się byle jakim banałem. A może jednak warto utrwalać sprawy pozornie trywialne? Bo jak inaczej namówić do żywotności scementowany filmowy art world? Przecież gdy forma serialowa oderwała się od staromodnej telewizji, powołała do życia arcydzielne pomysły, scenariusze pisane przez genialnych twórców i kręcone pod pieczą uznanych reżyserów. A jednak najbardziej prestiżowe nagrody filmowe wciąż nie uwzględniają (lub bardzo rzadko) odcinkowe opowieści. Tymczasem ewolucja rodzajowa w kinematografii wsiadła do tego samego pociągu co powieść w XIX w. – obie z dnia na dzień wyprzedziły na drodze do popularności ówczesne / współczesne formy pokrewne. W końcu kto dziś czyta i pisze wiersze? Tylko prawdziwie egzotyczni konsumenci kultury, reszta czytelników odruchowo sięga po realizacje prozatorskie. Czy taka sama rola hegemona przypadnie wkrótce serialom w świecie filmowym?

Wśród serialowych pyszności, crème de la crème jest złożony ze składników kina gatunkowego. Na tym polu narodziły się odcinkowe klasyki. Robotę na pewno zrobiła Rodzina Soprano, ale kunsztowna korona utkana jest przede wszystkim z kultowych seriali policyjnych i detektywistycznych. Niektóre z nich wykroczyły daleko poza wąskie ramy fabularne zabawy w policjantów i złodziei, by wypowiadać się o metafizyce, społeczeństwie oraz dawać przestrzeń dla artyzmu czysto wizualnego. Ranking najlepszych seriali detektywistycznych jest więc po prostu dekalogiem (nieco skróconym) kinomana, obligatoryjną listą popkulturowych tropów. Fanko seriali, kinomaniaku! – załóżcie skarpetki detektywistyczne Clue Detective i rozsiądźcie się wygodnie, bo czekają Was długie sesje binge-watchingu, by nadrobić wszystkie zaległości oraz przypomnieć sobie co najlepsze smakołyki. 

1. Twin Peaks (twórcy: David Lynch, Mark Frost; 1990-1991)

2. Prawo ulicy (twórca: David Simon; 2002-2008) 

3. Fargo (2014-do dziś)

4. Detektyw (twórca: Nic Pizzolatto; 2014-2019)

5. Mindhunter (twórca: Joe Penhall; 2017-2019) / Banshee (twórcy: David Schickler, Jonathan Tropper; 2013-2016)

Powyższa, wąska lista zawiera cztery mocne tytuły, które (z bardzo różnych względów) pretendują do objęcia władzy nad kinomaniackimi gustami, a także – jako piąty – popkulturowy smaczek wydobyty na wykopaliskach naszych własnych, specyficznych skarpetowych namiętności. Brakuje za to sporo tytułów, które dają się lubić i płynnie oglądać, ale nie zdobyły na tyle mocnej pozycji, by zasiąść na szklanym tronie. Przykładem może być tu ostatnio wypuszczony netflixowy Lupin, którego można zjeść w jedno leniwe popołudnie – bez zgagi, ale też bez ekstazy i długo zapadającej w pamięć eksplozji serialowego smaku. 

Placek z wiśniami i grzybami psylocybinowymi

Pierwsza pozycja naszego rankingu najlepszych seriali detektywistycznych, choć nieoczywista, zawsze smakuje wybornie. Każdy powtórzony seans to wspomnienie lepkiej od cukru herbaty w szklance z koszyczkiem i pączków smażonych przez babcie w Tłusty Czwartek. Jednym słowem, czuć w Twin Peaks ponad trzydzieści lat historii, słodko-gorzką nutę telewizji z wczesnych roczników dziewięćdziesiątych. A jednak nie jest to tylko smak sentymentu. Raz za razem odkrywamy, że niektóre kompozycje są niepodrabialne, mimo upływających dekad. Dziś nie kręci się już tak seriali: z powolnym tempem – już od samej czołówki, z pogmatwaną intrygą, slapstickowymi postaciami. No i może szkoda, bo urokliwa gra konwencją sprawiła, że Twin Peaks jest kamieniem milowym kunsztownej sztuki serialowej. 

ZŁO, ZŁO w wielu maskach, postaciach, figurach wypełza spod powierzchni niewidzialności, by z diabelskim chichotem łamać po kolei rozmaite tabu

Oczywiście, gdy widz razem z Davidem Lynchem i Markiem Frostem odwiedza miasteczko na północy stanu Waszyngton, zupełnie gubi poczucie, że ma do czynienia z serialem detektywistycznym. Choć cała paleta bohaterów reprezentuje role społeczne nominalnie przynależne do gatunku (jest agent FBI, lokalny szeryf, kilku złoczyńców), to cała uwaga ogniskuje się na wątku mistycznym. Każdy, kto przechadza się po starych lasach w skarpetkach Owly Moly, wie że sowy nie są tym, czym się wydają. Drzewa i zwierzęta szepcą między sobą Tajemnicę starą jak świat, choć przebraną w nowe, frymuśne szaty. ZŁO, ZŁO w wielu maskach, postaciach, figurach wypełza spod powierzchni niewidzialności, by z diabelskim chichotem łamać po kolei rozmaite tabu – z kazirodztwem i córkobójstwem na czele.

Jednak gdy w końcu wychyniemy zza grubej czerwonej kotary mistycyzmu wprost w codzienny rześki poranek, znów do rzeczywistości staroświeckich pączków pożeranych przez staroświeckich policjantów, powoli zaczynamy sobie oswajać prawdę, że jesteśmy po prostu oglądaczami serialu detektywistycznego. Twin Peaks to jednocześnie trochę mniej niż klasyk policyjny (bo karykatura) i zdecydowanie więcej – to portret społeczny nastolatków z amerykańskiej prowincji i halucynogenna jazda na kwasie po wyjątkowej (wyjątkowo popieprzonej) wyobraźni Davida Lyncha. Absolutny must see dla każdego kanapowego detektywa! 

Po kablu do kłębka

Drugą rankingową pozycję musimy docenić za niepodrabialny styl pełen prostoty i dosadności. The Wire precyzyjnie wymierza cios za ciosem, a widz musi pozostać czujny zupełnie jakby zabłądził w śród ulic czarnego getta Baltimore. Nie są to seanse, które jakoś przesadnie przejęły się postmodernizmem i zabawą gatunkami. Nie tym razem. Prawo ulicy dyktuje inne warunki, bezwzględne, rzetelne – zawsze w punkt, prosto do celu. To serial bezpretensjonalny lub inaczej – z pretensjami po prostu do perfekcyjnego zrealizowania kina gatunków. Syrena policyjna gotowa otrąbić sukces we wszelkich rankingach kultowych kreacji telewizyjnych – ta seria podoba się chyba naprawdę wszystkim, a w niedawnej zajawce wypuszczonej przez HBO, które teraz dysponuje prawami [ulicy], nawet prezydent Obama napisał blurba w hołdzie dla opowieści z Baltimore. 

Oczywiście poza osią fabularną osadzoną na grze w policjantów i złodziei (a raczej dealerów narkotykowych), mamy tu wnikliwy portret społeczny z wyraźnym konfliktem rasowym w tle. Nie tylko spotykamy się z eskalacją przemocy typową dla filmów gangsterskich, ale przede wszystkim z przemocą systemową wobec czarnej społeczności, krok po kroku metodycznie spychanej do klatek schodowych i na rogi ulic. Dodatkowo to ta część naszego rankingu najlepszych seriali detektywistycznych, której ścieżka dźwiękowa zawiera oldschoolowe smaczki, sprzed czasów, gdy na muzyczne salony wkroczył trap. Wyposażeni w skarpetki Music Notes wsłuchujemy się w soundtrack często odwołujący się do klasyków soulowych i jazzowych, ale mamy wrażenie, że najlepiej atmosferę The Wire oddają trybuni hip-hopowi. Gdyby Prawo ulicy, zamiast utrwalenia na taśmie filmowej, miało zostać zarapowane – za wykonanie mogliby odpowiadać chłopaki z Wu-Tang Clan lub A Tribe Called Quest. 

Już taki jestem zimny drań

Fargo czerpie wiele z filmowego pierwowzoru oraz wyobraźni braci Joela i Ethana Coenów: oszczędnych dialogów, pół-poetyckich, pół-ironicznych portretów prowincji Middle Westu, specyficznego czarnego humoru, wyrazistych postaci oraz wielu, wielu innych. To serial, na który warto wyposażyć się w skarpetki Hygge, żeby już po chwili wyjść z jesieniarsko-zimowej idylli i komfortu; rozsadzić sferę przyzwyczajeń eksplozją brutalności oraz odhumanizowanej perspektywy. Narracja jest silnia osadzona w codzienności, w długich minutach poświęconych na jedzenie drugiego śniadania (wybitnie amerykańskich trójkątnych kanapek z chleba tostowego), picie kawy, siedzenie w samochodzie itp. Prędzej czy później, akcja  w końcu przyspiesza, jednak zrywami, nieregularnie, jak gdyby silnik się zatarł, a skrzynia biegów straciła płynność. Ma to swój niepowtarzalny urok – poczucia zagubienia wśród dzikiej zamieci śnieżnej, uwięzienia w lodzie ludzkiej bezwzględności ukrytej za papierowym słońcem humanizmu. 

Prędzej czy później, akcja  w końcu przyspiesza, jednak zrywami, nieregularnie, jak gdyby silnik się zatarł, a skrzynia biegów straciła płynność.

Każdy kolejny sezon przynosi coraz świetniejsze kreacje aktorskie i konsekwentnie, równo prowadzi opowieść po torowisku sensownego, rzetelnego kina autorskiego. To właśnie kolej żelazna zadecydowała o rozwoju przemocy amerykańskich prowincji w XIX w. Dlaczego tym samym równomiernym rytmem, stukotem kolejnych filmowych klatek, nie miałby podążać sukces amerykańskich seriali?

Cioran wśród detektywów

Czwarta pozycja naszego rankingu najlepszych seriali detektywistycznych to bardzo rzetelna robota stylu zerowego. Zgodnie z prawidłami warsztatu, płynne przejście z odcinka na odcinek i stopniowanie napięcia (z pozornymi rozstrzygnięciami w trakcie) zmierzają do efektownego finału ze strzelaniną oraz bohaterstwem doprawionym nutą goryczy. True Detective sprawnie porusza się po kontekstach gatunku, snując pajęcze nici nawiązań – zarówno do innych detektywistycznych klasyków, jak i do fundamentalnych tekstów kultury z pola filozofii, historii, religii. Wszystko to oczywiście jest opowiedziane po hollywoodzku, tj. metodą Świata Zofii – egzegeza myśli filozoficznych poprowadzona zostaje w zgodzie z pomysłem «ucz przez zabawę».

Z tego względu, chcielibyśmy wyróżnić często niedoceniany sezon 2, trochę z dala od nihilistycznego Matthew McConaugheya, gotującego ciężkostrawny schopenhauerowski i nietzscheański wywar. Mamy tu Kalifornię, na tyle staromodną by dalej wyczuwalny był kowbojski etos (nawet jeśli bohaterowie często działają przeciw niemu), ale także na tyle nowoczesny, by oddać sprawiedliwość poprawności politycznej. Jedną z głównych bohaterek jest tu kobieta, twarda i introwertyczna niczym sam Clint Eastwood, za którą kamera wodzi ze wspaniałą dynamiką. Na minus zapisał się tylko incydent erotyczny z wielkiego finału, gdy partnerstwo z Colinem Farrellem kończy się romansem. No trochę cliché! Jakoś gdy partnerami policyjnymi byli wspomniany McConaughey i Woody Harrelson (sezon 1), udało im się powstrzymać, by paść sobie w objęcia i obnażać genitalia. Koniec końców jednak, warto obejrzeć całą serię Detektywa, by przypomnieć sobie, co znaczy sprawny opowiadacz i wysyłać po seansie maile gratulacyjne do Nica Pizzolatto.

Seryjni zabójcy jak z komiksu

Na zakończenie detektywistycznego wywodu pozostaje tylko krótka polecajka, bardziej do samodzielnego zgłębienia tematu. Chcieliśmy docenić pozycje nowsze, które nie zasłużyły jeszcze na laury kultowości. To wynik naszych skarpetowych słabości do pulpy popkulturowej. Dlatego wyróżniliśmy netflixowego Mindhuntera, który może nie jest porywający, ale ładną kreską rysuje sylwetki legendarnych seryjnych zabójców. Chyba jeszcze lepiej jest w przypadku pełnego przesady Banshee, wykorzystującego komiksową poetykę. Pojawiają się tam bohaterowie z typowymi rolami społecznymi, jednak jednocześnie na poły bajkowi. Staromodne kino popularne wygrywa tu stereotypy tak sprawnie, że nie jest łatwo oprzeć się takiej trudnej miłości. W każdym razie my się nie oparliśmy!

Dodaj komentarz

Sprawdź